Tak samo jest z ludzkim umysłem. On także musi być elastyczny. Niestety, we współczesnym społeczeństwie ludzie często nie przywiązują do tego wagi. Większość z nich pozwala, by ogólnie przyjęte zasady i zwyczaje, a także oczekiwania ze strony otaczających ich ludzi pozbawiły ich elastyczności. Oczywiście społeczeństwo musi mieć reguły. Reguły, które zostawiają dość wolności, by człowiek mógł pozostać sobą. Reguły muszą być sztywne, gdyż dzięki temu są jasne i dają poczucie bezpieczeństwa, ale istoty ludzkie sztywne być nie powinny. Muszą być wystarczająco giętkie, żeby zamortyzować szok- jak maszt statku, ściana budynku i trzcina. Zbyt wielu ludzi skostniało, zesztywniało, utraciło elastyczność pod wpływem swojego otoczenia. Nie żyją zgodnie z własnym duchem, własnymi odczuciami, lecz na podstawie swojej pozycji społecz­ nej; żyją stosując się do reguł, spętani przez oczekiwania narzucone im przez innych albo przez nich samych. W rezultacie stają się bezduszni i wyobcowani. Są nieruchomi, sztywni, nie poddają się temu, co im się zdarza. ,,Wytrzymują” bez względu na cenę – lub łamią się.
Takie oto myśli przywiodły mnie ku nowemu spojrzeniu na
człowieka; na jego zdrowie, choroby, na prawidłowe lub nie­ prawidłowe funkcjonowanie. I to jest właśnie sposób myślenia, który leży u podstaw mojej terapii, który wykracza daleko poza świat opieki medycznej i ma dużo większy zasięg, co w tej książce postaram się udowodnić.
Jak doszło do tego, że wybrałem w życiu inny kierunek niż ten, w którym prowadziła mnie moja edukacja? Dlaczego zaprag­ nąłem stworzyć coś nowego w profesji, z której wyobraźnia została prawie całkowicie wyparta przez naukę komercyjną? Bo tak właśnie pojmuję tradycyjną medycynę – jako naukę komer­ cyjną. Liczy się w niej tylko wiedza. Wiedza bez uczuć. Wiedza oparta na znajomości faktów. Zniechęcony tym, postanowiłem wybrać podejście bardziej twórcze – gdzie wiedza i uczucie stapiają się w jedną całość. Myślę, że nie była to kwestia świadomego wyboru. Zapewne stało się tak, bo takie podejście jest zgodne z moją naturą, a także w wyniku spostrzeżeń, które przez wiele lat poczyniłem jako człowiek, lekarz i uważny obserwator otoczenia.
Siedemnaście lat temu zacząłem pracę jako konsultant
medyczny w firmie ubezpieczeniowej. Do moich obowiązków należała ocena, czy pacjentowi przysługuje płatne zwolnienie lekarskie, renta lub wcześniejsza emerytura. To dosyć niezwykłe zaczynać w ten sposób zaraz po studiach. Moi koledzy byli dużo starsi ode mnie. Zwykle kończyli już karierę zawodową. Wiele widzieli w ciągu swojego życia, leczyli wielu pacjentów, studiowali bez końca historie choroby. Rola konsultanta medycznego bardziej koncentruje się na diagnozowaniu niż na leczeniu – ja jednak dostrzegłem w tym dobrą stronę. Dla mnie, młodego lekarza, był to szczególny przywilej zajmować się wyłącznie procesem diagnostycznym. Dzięki temu mojego umysłu nie rozpraszały zagadnienia dotyczące dalszego postępowania z pacjentem. Aktywne leczenie należy do innego działu służby zdrowia. Przez lata spędzone w firmie ubezpieczeniowej badałem od
40 do 60 pacjentów dziennie. Musiałem wyciągać wnioski w możliwie najkrótszym czasie. Czy w tych warunkach możliwe jest postawienie trafnej diagnozy? Jak podjąć decyzję, czy ktoś jest zdrowy czy chory? Studiując historie choroby ludzi zgłasza­ jących się po pomoc, coraz większą wagę przywiązywałem do związków między ich samopoczuciem a warunkami pracy, środowiskiem i otoczeniem społecznym. Intrygowało mnie to, bo przecież gospodyni domowa, nawet jeśli jest chora, wciąż jakoś funkcjonuje; w ograniczony sposób, ale funkcjonuje – bez konsekwencji dla społeczeństwa w postaci konieczności udziele­ nia jej pomocy finansowej.
W miarę upływu czasu coraz lepiej umiałem dostrzec, co naprawdę dzieje się w ludziach; dlaczego nie mogą już dłużej pracować tak, jak dotąd pracowali. Wciąż zadawałem sobie pytanie: dlaczego jedna osoba zostaje w domu chora na grypę, inna z powodu zmęczenia, a jeszcze inna z bólem kręgosłupa, podczas gdy wielu ludzi pomimo identycznych dolegliwości kontynuuje pracę, nie czując potrzeby udania się do lekarza. Musi więc istnieć zależność pomiędzy jednostką a jej dolegli­ wościami, w powiązaniu z oddziaływaniem środowiska zawodo­ wego. Musi też istnieć związek z otaczającym ją środowiskiem społecznym, rodziną, a nawet takimi drobiazgami, jak remont w domu, przebieg wieczoru czy weekendu. Do wniosków płynących z odkrycia i zrozumienia tych związków i zależności doszły także spostrzeżenia natury czysto medycznej. Zdarza się, że choć dokładna kontrola niczego nie wykazała, pacjent wciąż skarży się na złe samopoczucie, zmęczenie i niemożność wykonywania pracy, która przez wiele lat nie sprawiała mu żadnego kłopotu. Nagle wszystko zaczyna układać się źle, choć wszystkie rutynowe badania, prześwietlenia, testy kliniczne i chemiczne wykazują brak odchyleń od normy. Wniosek: ,,Wszyst­ ko jest w porządku, to musi być na tle psychicznym”.
Nieraz jednak – według mojej opinii – trudno było doszukać się przyczyny zaburzeń w psychice pacjenta. Harmonijne współ­ życie rodzinne, praca przynosząca wiele radości, sukcesów i dająca poczucie własnej wartości – a jednak on naprawdę nie czuł się dobrze. Zwykle po około dwóch latach spotykaliśmy się w moim gabinecie ponownie. Tym razem dolegliwości dotychczas nie objawiające się widocznymi symptomami już rozwinęły się w konkretną chorobę – rak płuc… I oto znalazł się uzasadniony powód, żeby zostać w domu, żeby nie iść do pracy, żeby być chorym. Choroba jest wreszcie stwierdzona, uprawomocniona, nadano jej medyczną etykietkę. Społeczeństwo może to teraz zaakceptować. W ciągu tych kilku lat pracy w firmie ubezpie­ czeniowej wielokrotnie miałem do czynienia z tego rodzaju przypadkami.